Krystian Kuczkowski: Nie chcę wchodzić w rolę obrońcy Buddy
„Nie wiem, czy to film tylko dla fanów Buddy. To też film dla ludzi prowadzących własne biznesy, przedsiębiorców, dla tych, którzy funkcjonują w tym kraju” – mówi reżyser i producent dokumentu „Loterie influencerów. Genialny biznes czy przekręt?”, opowiadającego o głośnej aferze, która w ubiegłym roku wstrząsnęła opinią publiczną w Polsce. Film trafił do kin i ponownie rozgrzał dyskusję o legalności przeprowadzanych loterii. W rozmowie z nami Krystian Kuczkowski opowiada o kulisach produkcji, swoich motywacjach i o tym, dlaczego uważa, że ta historia wcale nie jest czarno-biała.

Skąd pomysł, żeby zrobić film o loteriach influencerów? To odważny temat, bo o ile te loterie przyciągały setki tysięcy osób na YouTubie, o tyle trudno mi wyobrazić sobie, że ci sami widzowie pójdą teraz do kina. Bo po pierwsze, w tym temacie powiedziano już absolutnie wszystko, a po drugie jest to mało angażujący temat. Ludzie oglądali losowania, bo mieli szansę wygrać luksusowy samochód.
Jestem wdzięczny kinom, że zdecydowały się umieścić ten film w repertuarze. To dokument. Temat jest trudny, prawniczy, więc doceniam, że został dopuszczony do dystrybucji. Sprawa była głośna i może ludzie będą chcieli dowiedzieć się o niej więcej, bo uważam, że w przestrzeni medialnej wiele wątków nie zostało poruszonych. Przez długi czas w mediach funkcjonował jeden przekaz narzucony przez prokuraturę. A ta sprawa nie jest czarno-biała, ma wiele odcieni szarości. Jeśli ktoś chce ją zgłębić, to może zdecyduje się na wizytę w kinie.
Czy trudno było opowiedzieć tę historię w sposób zrozumiały dla widzów, którzy nie znają ustawy o grach hazardowych?
A Pan co myśli jako widz? Udało się to, czy jest to zbyt trudne w przekazie? Trudno mi to oceniać z własnej perspektywy, bo znam tę sprawę doskonale. Starałem się jednak odpowiedzieć o tym jak najprościej.
Siedzę w tej branży ponad rok, więc łatwiej mi było zrozumieć kwestie prawne. Pytanie, czy ten przekaz trafi do grupy docelowej, bo zakładam, że fani Buddy to osoby w wieku od 15 do 25, może 30 lat.
Nie wiem, czy to film tylko dla fanów Buddy. Myślę, że to też film dla ludzi prowadzących własne biznesy, dla przedsiębiorców, dla tych, którzy funkcjonują w tym kraju. Również dla osób zainteresowanych szeroko pojętą społecznością internetową i branżą hazardową, tematem loterii promocyjnych. To nie jest film wyłącznie o Buddzie, ale też o innych twórcach, których ta sprawa w jakiś sposób dotknęła. Budda przyciąga też starszą widownię niż przeciętni influencerzy – męską i motoryzacyjną. Nie zrobiłem tego filmu, żeby bić rekordy oglądalności. Takie rzeczy realizuję przy innych projektach.

Mimo wszystko łapie się Pan chwytliwych tematów. Był film o Buddzie, teraz premiera filmu o Frizie & Wersow i loteriach influencerów.
Robię to, co ludzie chcą oglądać. Oczywiście można to krytykować. Czasem rozumiem tę krytykę, czasem mnie bawi, ale tej agresywnej nie toleruję. Przecież nikt nikogo nie zmusza do oglądania ani pójścia do kina. Ludzie sami decydują, co chcą zobaczyć. Oferta jest bogata, w kinach jest mnóstwo świetnych filmów. To filmy dla fanów i ludzi, którzy są zainteresowani tematem. Robienie mi zarzutu z tego, że powstają takie filmy, a potem ogląda je 100 czy 200 tys. osób w weekend otwarcia, to nieporozumienie. Robię to, bo widzowie chcą to oglądać. To moja praca i mój biznes.
Dodam tylko, że nie występuje o żadne dotacje publiczne na moje filmy. Nie biorę pieniędzy z Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej, mimo że mógłbym, bo każdemu producentowi przysługuje zwrot 30%, jeśli spełni pewne kryteria. Produkuję filmy za swoje pieniądze.
Robi to pan też pasji, czy po prostu dlatego, że ten świat influencerów dziś najlepiej się sprzedaje?
Przez 15 lat pracowałem w telewizji i nie znałem dobrze tego świata. Wiedziałem, że istnieje, ale nie zdawałem sobie sprawy ze skali. Dopiero kiedy zakończyłem pracę w telewizji, odkryłem internet, bohaterów, to zjawisko i fenomen społeczny. No i uznałem, że warto o tym opowiedzieć w trochę inny sposób, z innej perspektywy, z punktu widzenia 40-latka z doświadczeniem telewizyjnym, ale spoza tego świata.
Okazało się, że to budzi ogromne zainteresowanie. Pokazał to film o Buddzie, teraz o Frizie i Wersow. Zrobiłem też film o Sanah, która jest gwiazdą młodego pokolenia. Robię to z pasji. Lubię to, lubię tych młodych ludzi, lubię obserwować, jak zmienia się świat. Nie obrażam się na rzeczywistość, tylko staram się za nią nadążać.
Prywatnie to nie jest do końca mój świat. Oglądam co innego, pasjonuję się innymi rzeczami. Nie oglądam prywatnie youtuberów, ale zawodowo praca z nimi sprawia mi frajdę. To pewna odskocznia od mojej codzienności.

Jak reagowali bohaterowie afery, kiedy dowiedzieli się, że powstanie film o ich sprawie?
Nie mam z nimi kontaktu. Opowiedziałem o ich sprawie, ale bez udziału większości. Mam wrażenie, że chcą o tym zapomnieć. Poza małymi wyjątkami nie było chęci współpracy. Próbowałem się kontaktować, ale większość odmówiła lub nie odpowiedziała.
Nagrania z zatrzymań wyglądają jak sceny z filmów Patryka Vegi. Uzbrojeni po zęby funkcjonariusze CBŚP, granaty hukowe, wybijanie szyb. Czy pana zdaniem użycie takich środków było zasadne?
Być może policja wie coś, czego ja nie wiem, co uzasadniało takie działania. Choć szczerze mówiąc, znając tych ludzi, trudno mi zgadnąć, co to mogło być. Nie wiem po co uzbrojeni funkcjonariusze idą do hotelu, w którym przebywa Kamil z partnerką. Nie wiem też po co idą do domu, w którym jest samotna kobieta, mama partnerki Buddy. Czy konieczne było wybijanie szyb, żeby dostać się do domu właściciela federacji Fame MMA, z tego co wiem człowieka niekaranego i przedsiębiorcy? Nie znajduję uzasadnienia. Niestety nikt nie zechciał mi odpowiedzieć na to pytanie.

Dla mnie kluczowe są te potencjalne podsłuchy. W papierach wszystko mogło się zgadzać, ale może influencerzy wiedzieli, że celowo wykorzystują lukę w przepisach, rozmawiali o tym między sobą, a służby to potem wykorzystały?
Być może. Dlatego w filmie nie chciałem wskazywać, kto ma rację. Chciałem, żeby widzowie sami wyciągnęli wnioski. Ostatecznie oceni to sąd. Może prokuratura ma mocne dowody i argumenty, skoro zdecydowała się na tak ostre działania, tylko na razie ich nie pokazała. Ja ich nie widzę.
Przez lata te same mechanizmy organizowania loterii promocyjnych były akceptowane przez organy skarbowe. Wydawano zezwolenia, przeprowadzano kontrole. Dlaczego więc nagle stały się podstawą do zatrzymań i wszczęcia postępowań wobec influencerów?
Nie wiem. Chciałem się tego dowiedzieć, ale napotkałem zmowę milczenia. Organy skarbowe nie chcą się wypowiadać, odsyłają do prokuratury, a prokuratura odpowiada lakonicznie. Gdy chodzi o kwestie podatkowe, odsyłają do Ministerstwa Finansów, które również odmawia komentarza. To ciągłe odbijanie piłeczki i ograniczanie komentarzy do minimum. Może to zadanie dla dziennikarzy, żeby dopytywali mocniej.
Po seansie miałem refleksję, że Budda stał się kozłem ofiarnym państwa, które samo nie rozumie własnych przepisów. Czy pan ma podobne wrażenie? Oczywiście nie tylko Budda, ale wiadomo, że sprawa jego zatrzymania była najbardziej medialna.
Kamil był największym twórcą, generował ogromne liczby, wzbudzał największe emocje. Był zatrzymany jako pierwszy, trafił do aresztu, więc można powiedzieć, że stracił najwięcej, nie tylko finansowo, ale też wizerunkowo. Sprawy pozostałych twórców rozmyły się, przeszły bez echa, a jego wizerunek ucierpiał najbardziej. Nie wiem, czy był kozłem ofiarnym. Nie chcę wchodzić w rolę obrońcy Buddy, bo na końcu zdecyduje sąd. Wiem tylko, że ta sprawa ma mnóstwo odcieni szarości i wypadałoby ją dogłębnie zbadać.

Trzeba też wziąć pod uwagę, że sąd będzie badał tę sprawę dopiero za kilka lat i sam proces również potrwa długo. Czy tak to powinno wyglądać, że na sprawiedliwość i wyrok trzeba czekać tyle czasu, mając przed sobą całe życie? To przecież młodzi ludzie, którzy już na starcie dostali ciężki bagaż, który będą nieść ze sobą przez kolejne lata.
Na pewno nie mogę panu zarzucić braku rzetelności jako dokumentaliście. Dotarł pan do wielu ekspertów i prawników, kontaktował się ze wszystkimi możliwymi instytucjami. Mimo wszystko odniosłem wrażenie, że film skłania się ku narracji, w której państwo jest silne wobec jednostki, a słabe wobec własnych przepisów. I to ono tu zawiniło, a nie influencerzy. Czy nie warto było wstrzymać się z tym tematem, skoro większość materiału dowodowego zgromadzonego przez prokuraturę na tym etapie śledztwa wciąż nie została ujawniona?
Wstrzymanie się oznaczałoby przemilczenie sprawy na kilka lat. Jeśli w przestrzeni publicznej dzieją się rzeczy wątpliwe, czy nie warto o nie pytać? Ja tylko pytam i pokazuję, co się działo. Druga strona niekoniecznie chce albo potrafi obronić swoich decyzji. Prokuratura co chciała to powiedziała, natomiast zabrakło mi stanowiska organów skarbowych, które wydawały te decyzje i to każe mi stawiać znaki zapytania. Jeśli państwo jest przekonane o swojej racji, dlaczego nie potrafi tego powiedzieć wprost do kamery? To mnie zastanawia.

Jak byliśmy tutaj w większym gronie to wspominał pan, że szukał pan prawników i ekspertów, którzy postawiliby się po stronie prokuratury. Naprawdę nie udało się nikogo znaleźć?
Dokładnie. Jedynym wyjątkiem jest mecenas Czubieniak, który stara się wyjaśnić punkt widzenia prokuratury.
Czy nie obawia się pan, że może pan zaszkodzić prokuraturze tym filmem?
Film był sprawdzony przez prawników pod kątem prawnym i uznany za w pełni bezpieczny. Nie szkodzi żadnej ze stron. Korzystałem wyłącznie z ogólnodostępnych informacji lub takich, które udało mi się zdobyć samodzielnie, nie naruszając przy tym tajemnicy śledztwa.
Spodziewa się pan jakiejś reakcji ze strony prokuratury po premierze filmu?
Myślę, że nie. Prokuratura robi swoje i nie zajmuje się przestrzenią medialną.
Tytuł filmu stawia pytanie: „Genialny biznes czy przekręt?”. Po miesiącach zbierania materiałów i rozmów, jak Pan by dziś na to pytanie odpowiedział?
Właśnie chodzi o to, że ja nie chcę odpowiadać na to pytanie. Chcę, by każdy widz odpowiedział sobie sam.
Prywatnie poza wywiadem też mi pan nie powie?
Nie. Zależało mi, żeby widz wczuł się w rolę ławy przysięgłych, w takim amerykańskim stylu.
Już pierwszego dnia po zatrzymaniu Buddy ta ława przysięgłych zebrała się w internecie i była gotowa do wydania wyroku.
No tak, ale nie mieli wszystkich dowodów. Mam wrażenie, że w moim filmie jest ich więcej. Wydaje mi się, że po seansie część ludzi uzna, że to był sprytny, ale legalny biznes, a część, że zwykły przekręt. Ostatecznie o tym jak było naprawdę zdecyduje sąd.
Jeśli chodzi o odpowiedź na tytułowe pytanie, sam nie chcę na nie odpowiadać i uważam, że film też tego nie robi. Oczywiście możesz uznać, że narracja przechyla się na stronę organizatorów loterii, ale nie wynika to z mojej intencji. Po prostu druga strona nie przedstawiła mi argumentów, które pozwoliłyby zaprezentować ich stanowisko w pełni.
Kilka dni temu miała miejsce premiera filmu „Friz & Wersow. Miłość w czasach online”. Jest pan zadowolony z wyników oglądalności? Bo o tym filmie mówi się dużo, ale nie zawsze w dobrym kontekście.
Z wyników oglądalności jestem bardzo zadowolony. Byliśmy numerem 1 weekendu otwarcia. Film obejrzało wówczas 110 tysięcy widzów. Teraz jest już ponad 200 tysięcy widzów. Jak na film dokumentalny, to rzadko spotykany wynik. Co do ocen, każdy ma prawo do własnej opinii. Chciałbym, żeby o filmie wypowiadali się tylko ci, którzy faktycznie go obejrzeli. Mam wrażenie, że wiele osób go krytykuje, mimo że wcale nie widziało. Dla zasady, dla zasięgów z czystej złośliwości i braku sympatii do zjawiska społecznego jakim są influencerzy. Nie podoba im się, że w ogóle taki film powstał i że Karol z Weroniką zdecydowali się pokazać swoje życie na wielkim ekranie a kina miały czelność to wyświetlać. To nie jest film dla wszystkich, dziwię się nawet niektórym, że znajdują czas, żeby się znim zajmować. Widocznie się klika. To film dla fanów. Jak widać jest ich sporo.
Rozmawiał: Sebastian Warowny
Polecane
